Demony w miasteczku -- „Dogville”
Lars von Trier nie przestaje zaskakiwać. Najnowsze
dzieło duńskiego reżysera – „Dogville” to zupełnie nowatorski sposób na kino.
Twórca takich obrazów jak: „Idioci” czy „Tańcząc w ciemnościach” stworzył film,
który nie jest właściwie filmem. Już bliżej mu do teatru. To eksperyment
obnażający okrucieństwo ludzkiej natury, nakręcony przy wręcz ascetycznych środkach wizualnego
wyrazu. Ten „niby-film” przypomina grę planszową, w której nikt nie może
opanować bohaterów.
Filmy von
Triera budzą mieszane uczucia. Jedni narzekają na nerwowe, wprowadzające
niepokój ujęcia „z ręki” będące znakiem firmowym reżysera, drudzy skrytykują
przyciężkawy klimat jego filmów. Można nie lubić tej estetyki. Jednak to jeden
z najbardziej ciekawych i odważnych współczesnych reżyserów, nie poddający się
komputerowej nowo-modzie. Robi kino po swojemu. Czytelne i wyraziste aż do
bólu. To niewątpliwy dar w dobie filmów-teledysków o przeroście formy nad
treścią, niezrozumiałych w swoim zagmatwaniu. Łamanie schematów – w tym jedynie
von Trier przypomina niektórych dzisiejszych twórców.
„Dogville”
jest pierwszą częścią trylogii „U, S i A”. Akcja rozgrywa się w dobie kryzysu
lat 30-tych, w małym amerykańskim miasteczku, położonym w górach skalistych.
Właściwie – jak twierdzi sam reżyser – ta amerykańskość jest tylko umowna. Do
Dogville przyjeżdża uciekająca przed gangsterami Grace (Nicole Kidman).
Mieszkańcy miasteczka, za namową skłonnego do filozofowania Toma Edisona (Paul
Bettany), postanawiają ją ukryć. Początkowo nawet nie chcą nic w zamian. Z
czasem jednak zaczynają wykorzystywać sytuację, coraz bardziej zniewalając
dziewczynę. Jej przybycie uwalnia ukrytego w mieście demona. Ludzie zaczynają
zrzucać plastikowe maski poczciwców. Lepiej nie wiedzieć, co kryje się pod nimi…
Ze względu na
scenografię film może budzić irytację. Namalowane kreską ulice i domy, a pośród
nich snujące się niczym upiory postacie. Jaki w tym sens? Okazuje się, że
ogromny. Dzięki uproszczonej do granic absurdu scenografii reżyser uwypukla
emocje. Nic nie odwraca naszej uwagi od historii. Przemoc i zło jest wręcz
namacalne. Nieszczęście bohaterów jest naszym nieszczęściem. Wręcz zaczynamy
żyć tamtym światem – utożsamiamy się z bohaterką, jak w żadnym innym filmie
współczujemy jej. Ten świat uderza nas w głowę, otumania. My nie chcemy, by
wyglądał on tak jak w filmowym miasteczku. Po obejrzeniu tego filmu chcemy być
lepsi, czujemy wewnętrzny bunt przeciwko złu. Pytanie na jak długo starczy nam
tych refleksji?
W „Dogville”
znakomicie grają aktorzy, ale nawet taka gwiazda jak Nicole Kidman nie
przytłacza swym blaskiem opowiadanej z wielkim kunsztem historii o ucieczce
przed przeszłością. Bo cierpienie, którego doświadcza na swojej skórze główna
bohaterka to w gruncie rzeczy pokuta. Można bowiem przypuszczać, że będąca
teraz ofiarą zła bohaterka, kiedyś była jego posłannikiem. Nie wiemy tego na
pewno, dlatego nie możemy jej oceniać i potępiać. Natomiast musimy sobie zdać
sprawę, że każde okrucieństwo jest nieuzasadnione.
Lars von Trier to dziwny reżyser. Po raz kolejny pokazał nam
swoją odmienność. I tak jak kiedyś z niedowierzaniem oglądałem „Idiotów”, tak z
jeszcze większym zdziwieniem pochłaniałem „Dogville”. Von Trier także w tym
filmie próbuje unaocznić absurd dzisiejszego świata, w którym nie ma miejsca na
sentymenty, gdzie zwykły nie każdy może się odnaleźć. Ludzie to często
krwiożercze bestie – zdaje mówić się autor. Wygląda na to, jakby piekło było
przepełnione, a szatan wysłał tych, którzy się w nim nie mieszczą z powrotem na
ziemię. Dlatego wśród nas żyją istoty pozbawione duszy. Z ich obojętnością,
przemocą, zawiścią stykamy się na co dzień. Musimy z tym walczyć, nie możemy
się poddawać!
Radomir Rek
Ocena (e-oskarów): 4/6
Komentarze
Prześlij komentarz
Proszę o merytoryczne opinie!