Nienawistna blaga • "The Hateful Eight" • 🎬🎬🎬


Quentin Tarantino szokował od zawsze. Tym razem mistrz filmowego pop-artu wziął na warsztat gatunek nazywany u nas szumnie "teatrem telewizji". Bo jego ósmy film - "Nienawistną ósemkę" trudno nazwać fabularnym. Jak kot napłakał mamy tu zdjęć plenerowych, natomiast gro akcji rozgrywa się w wewnątrz amerykańskiej karczmy, kilka lat po wojnie secesyjnej. Powodem uwięzienia nieszczęśników jest zamieć śnieżna.

Gdy taki reżyser, jak Quentin zamyka gromadę łobuzów na wspólnej, dosyć ciasnej przestrzeni, możemy być pewni, że nie obędzie się bez intryg, popapranych dialogów, filmowych smaczków i firmowej jatki. "Hateful Eight" sprawia wrażenie filmu zrobionego na kolanie, ale i tak nie brak tu mistrzowskich zagrań, ciekawych zdjęć Roberta Richardsona, świetnej gry aktorskiej spod znaku tuzów Hollywood, takich jak: Samuel L. Jackson, Kurt Russell, Jennifer Leigh, Michael Madsen, Tim Roth, czy wreszcie Chaning Tatum (sic!). Wszystko podane jest "w oparach" rasowej muzy Ennio Morricone.

Po obejrzeniu filmu, szczególnie fanom Tarantino może szemrać przeświadczenie, że reżyser znowu nas oszukał . Tym razem bardziej niechcący, niż z premedytacją... Quentin ćwiczył już elementy każdego chyba gatunku - przeważnie z powodzeniem tworząc kultowe postaci, jak Vincent Vega czy Django, nadając im cech realnych i komiksowych zarazem. Trochę przerysowane "bajeczki" oglądało się wyśmienicie, bo tworzone były z pasją i należytym pokłonem w kierunku historii i tradycji kina. Przyznaje, mam słabość do jego twórczości. Tym trudniej mi o obiektywizm, muszę jednak z niechęcią przyznać, że tym razem QT mnie nie przekonał. Ale każdy ma prawo do twórczego kaca - my także mamy do takowego, z perspektywy widza.

To chyba koniec świata. Bo skoro taki filmowiec, jak Quentin daje ciała, to musi być coś na rzeczy. Zamiast kolejnego klasyka otrzymujemy 2 godziny przegadanego nudziarstwa  i niespełna godzinę krwawej jatki, podczas których nie można się oprzeć wrażeniu, że Tarantino jest dużo mniej sexi niż onegdaj. Teatr TV według Tarantino oczywiście mami kilkoma udanymi gagami, czy doskonałą grą aktorską. Niestety przegrywa też dziurami scenariuszowymi łatanymi przez narratora (w tej roli sam Quentin, czujący chyba pismo nosem, bo nie występujący w czołówce).

Przez ciągnące się jak makaron pierwsze dwie godziny można odnieść wrażenie, że reżyser jest geniuszem - i tym razem na kontrze do jego poprzednich dzieł nie padnie ani jeden strzał prócz sypiących się, niczym karabinowe kule dialogowych kwestii. Nic z tego, bo Quentin stał się mimowolnie dialogowym makaroniarzem. Do tej pory uwodził obrazami, dialogami i ścieżkami dźwiękowymi - jego filmy były kompletne z doskonałym balansem treści i formy. Tym razem zabieg pichcenia filmowej strawy nie do końca się udał. Zabrakło trochę przypraw. Pisząc w ten sposób mam świadomość, że mogę się narazić wszystkim bezkrytycznym fanom geniusza QT. Tym niemniej ciekawy jestem opinii każdego z osobna. Bo obejrzeć i tak trzeba, by wyrobić sobie zdanie. Bo co ja tam wiem...


Klapsów: 3/6


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"FiLIP" • 🎬🎬🎬🎬🎬🎬 • ℙ𝕠𝕕𝕡𝕒𝕝𝕞𝕪 𝕥𝕠!

𝟘𝟘𝟟 𝕫𝕘ł𝕠𝕤́ 𝕤𝕚𝕖̨! • "DOPPELGÄNGER. SOBOWTÓR" • 🎬🎬🎬🎬🎬

To be or not to be • "Pszczelarz" • 🎬🎬🎬🎬🎬