"Odlot" nastolatków -- "Królowie lata"
![]() |
fot. Materiały dystrybutora - Best Film |
Być
znowu dzieckiem, choć na chwileczkę, choć na momencik – to marzenie, które
niczym uśpiony demon czyha w środku prawie każdego z nas. Owa tęsknota za
dzieciństwem udziela się również twórcom filmu „Królowie lata”, którzy
zafundowali nam przy okazji fajny kinowy koktajl młodzieńczych fantazji, buntu
i namiętności – wszystko podane w lajtowej formie filmowego sorbetu.
„Królowie
lata” to film niszowy, będący w głównej selekcji Festiwalu Soundance, będącego największym festiwalem filmów niezależnych w USA. Jest to spore wyróżnienie bowiem zauważono
tam po raz pierwszy takie tuzy światowego kina, jak Kevin Smith, Robert Rodriguez, Quentin Tarantino, czy Jim Jarmusch.
Bohaterami filmu są nastolatkowie Joe
(w tej roli Nick Robinson), Patrick (Gabriel Basso) i Biaggio (Moises Arias),
którzy mają dosyć rodzinnej, nudnej egzystencji na styku z polityką
nakazowo-rozdzielczą prowadzoną przez ich rodziców. Młodzi mają dosyć tkwienia
w matni konwenansów, i słodkiej aż do bólu codzienności. Chcą się wyrwać z tego
świata i zakosztować samodzielnego życia z dala od sztywnego świata dorosłych.
Choć
życie nastolatka może być ambiwalentne, wręcz kipiące skrajnymi emocjami to
jednak większość z nas powróciłoby do lat młodzieńczych bez chwili zawahania.
Bowiem, gdy jest się dzieckiem czas w swej linearności po prostu nie istnieje…
Co
do fabuły – w głowach nastolatków Joego i Biaggio kiełkuje myśl, by oderwać się
od rzeczywistości. Wyśnioną samotnię znajdują w lesie – budują tam chatę i
oddają „dzikości” skautów. Niestety sielankę szybko torpedują codzienne
problemy. Jak zdobyć pożywienie, jak zagospodarować wolny czas i jak sobie poradzić z niesforną miłością, która
łączy nie wszystkich, którzy by tego chcieli. No właśnie – bardzo szybko na ich
„kutrze zapomnienia” pojawia się „syrena” – Kelly (Erin Moriarty) wprowadzając
koloryt, ale i skrajny niepokój w przyrodzie. Tymczasem uciekinierów szuka całe
miasteczko…
Temat
młodzieńczych rozterek był poruszany w kinie już wielokrotnie. Co ciekawe film
„Królowie lata” w swojej subtelności nie ustępuje takim arcydziełom, jak „Co
gryzie Gilberta Grape” Lasse Hallstroma, czy „Stracone lata” Sidneya Lumeta. Mnie najbardziej przypomina ten ostatni
tytuł – podobnie, jak u Lumeta mamy tu wątek ucieczki, osaczenie i trudności
adaptacyjne, tyle że podane w trochę bardziej żartobliwym tonie.
Pomimo,
że aktorzy szerszej publiczności są praktycznie nieznani, grają bardzo wiarygodnie
– i trzeba przyznać, że dodaje to filmowi „rumieńców”. Produkcja swą niszowość
przekuwa na atut także dzięki sprawności reżyserskiej i kunsztowi operatorskiemu.
„Królowie
lata” to historia zrodzona w głowie Chrisa Galletty, który swój zarys scenariusza
napisał w przerwach, podczas pracy na planie show Davida Lettermana – wyszedł z
tego tekst w osobistym tonie, doskonale
skupiający uwagę na postaciach. Trzeba
oddać, że film ogląda się bardzo przyjemnie. Jest pełen ciepła i humoru. Sprawia,
że na chwilę się uśmiechamy, również wewnętrznie – ten obraz pozwala bowiem
obudzić w sobie dziecko, spojrzeć z nostalgią wstecz, i wyrwać kilka „kleszczy”
wieku dorastania.
Reżyser filmu – Jordan Vogt-Roberts, mający do
tej pory przygodę jedynie z filmem krótkometrażowym (obsypany nagrodami
festiwali niezależnych „Successful Alcoholics”), poradził sobie koncertowo z pełnometrażową
fabułą – historię opowiada bezpretensjonalnie, bez zadęcia i sztampy typowej
dla profesjonalistów. I tym tak naprawdę film zwycięża – świeżością offu
połączoną ze znakomitymi zdjęciami Rossa Riege oraz profesjonalnym wykonaniem
reżyserskim i aktorskim. To jeden z komediowo-refleksyjnych filmowych tworów,
po którym widać, że na planie była dobra „chemia”…
I jedno
jest tak naprawdę w tym wszystkim niebezpieczne – istnieje duża doza
prawdopodobieństwa, że po obejrzeniu „Królów lata” znów zapragniemy być
nastolatkami. A przecież podróże w czasie są póki co, niemożliwe …
Radomir
Rek
Ocena (e-oskarów): 4/6
Komentarze
Prześlij komentarz
Proszę o merytoryczne opinie!