Gwałt na widzu -- "Nimfomanka" (long)
@
"Nimfomanka" Larsa von Triera - takie filmy można lubić lub nienawidzić, ale na pewno nie sposób przejść obok nich obojętnie. Duński reżyser to największy blagier kina, przygniatający nas poszczególnymi scenami, jak stukilogramowymi odważnikami. Przy nim nasz Smarzowski to bajkopisarz.
![]() |
fot. Materiały dystrybutora - Gutekfilm |
"Nimfomanka" Larsa von Triera - takie filmy można lubić lub nienawidzić, ale na pewno nie sposób przejść obok nich obojętnie. Duński reżyser to największy blagier kina, przygniatający nas poszczególnymi scenami, jak stukilogramowymi odważnikami. Przy nim nasz Smarzowski to bajkopisarz.
Człowiek,
który "rozumie Hitlera, potępia go, ale współczuje ostatnich chwil w
bunkrze" zaserwował nam wymiociny na celuloidzie ze zdjęciami wzorowanymi na Leni Riefenstahl. Jednak w dzisiejszym świecie obroni się, bo zarobi
krocie, a jak wiemy język pieniądza to jedyne esperanto.
Postanowiłem poczekać na drugą część filmu, by wyrobić
sobie pełną opinię. Po obejrzeniu obydwu części, moja refleksja jest taka, że
"Nimfomanka to artystyczny odlot - mam wrażenie, że autor szydzi z widza
zdając się mówić - niby się wstydzicie, niby się brzydzicie, a i tak w ciekawskim podnieceniu nie
możecie oderwać wzroku. Przekraczanie granic - to znak firmowy von Triera -
wielkie kino pomieszane z pornografią. Wybuchowy koktajl. Starsi widzowie
zakrywali beretem jedno oko, ale patrzyli drugim. No i
ta muza. Jedyne, co Niemcom się udało to Rammstein.
Owce na manowce wodzą - powiedziałby ksiądz Oko,
dodając, że film nie służy przecież do tego, co proponuje nam von Trier. Do
niedawna istniała umowna granica między kinem a pornografią - coś w rodzaju mistycznego
porozumienia. Von Trier wrzucił to do jednego kotła.
Wielkie kino to poczucie smaku, niedopowiedzenia,
piszczenie zmysłów obrazem i dźwiękiem. Tymczasem Duńczyk gwałtem odziera nas z
tabu. To swoista rewolucja, zmiana pokoleniowa - reżyser serwuje nam tandetę,
wmawiając że to wielka sztuka. I co najgorsze większość się na to nabierze, z wypiekami
na twarzy kupując bilet na pornografię. Nawet, a może przede wszystkim, w zakompleksionej
Polsce, gdzie o biało-czerwoną flagę walczą w zapartym szale krzyżowcy i
komuniści.
O dziwo,
prawie nie ma w mediach dyskusji o "Nimfomance". Poza śmiałymi
recenzjami w programie Grażynki Torbickiej "Kocham kino", gdzie
fachowcy bez cienia żenady przyznają się do eksperymentów łączenia muzyki Bacha
z pornolem. A tymczasem - środowisko katolickie, feministyczne, prawicowe
milczy. Dziwne, bo film jest naprawdę ostry, a dostępny w niektórych kinach jest już
w godzinach popołudniowych. To trochę potwierdza tezę, że wbrew pozorom
jesteśmy społeczeństwem w miarę tolerancyjnym. Chyba, że temat po prostu
zagubił się gdzieś w natłoku innych spraw i fobii...
Na pewno mamy do czynienia z jedną z najlepszych
filmowych kampanii promocyjnych w historii. Film wstrzeliwuje się też w modną
obecnie w Polsce dyskusję o gender - pewnie trochę przypadkowo. Tak właśnie - to
słowo pada w drugiej części Nimfomanki, i na pewno nikt go nie przeoczy (medialne
wałkowanie tematu robi swoje). Prof. Pawłowicz i niejaka posłanka Kempa będą
miały używanie - puści do nich ksiądz Oko, a tłumy popędzą do kina na ten
znakomity twór marketingowy, niczym wierni do Częstochowy.
Co ciekawe -
sceny podobne tym z "Nimfomanki" to nie nowość u von Triera - równie
ostre kręcił już w "Idiotach" z 1998 roku. Jednak to z
"Nimfomanki" mechanizm promocyjny zrobił owoc zakazany, jeszcze na
długo przed premierą. Wszystko zostało klepnięte przez gwiazdy
rodem z Hollywood i nie tylko - Christiana
Slatera, Charlotte Gainsbourgh, Willema Defoe i najmocniejszą w tym gronie Umę
Thurman, która koncertowo gra emocje, a nie kopulacje. Jednakowoż wszyscy oni wodzą
widza na pokuszenie...
Tak, jak pierwsza cześć filmu intryguje, pozostawia z
poczuciem niedosytu - tak druga rozczarowuje. Nie ma tu nic poza niesmacznym
oszustwem, którego dokonuje na nas reżyser, zdający się mówić - obejrzycie to,
choć nic z tego nie wynika, poza manipulacją najniższymi instynktami. Można odnieść wrażenie, że jakąś
niebezpieczną granicę przekroczono tym razem - chyba dobrego smaku - bo zadęcie
artystyczne w połączeniu z porno wychodzi kiczowato. Kino zawsze pozostawiało
pole do popisu dla wyobraźni, niewiele mniejszą niż książka. Ten obraz jest
zbyt realistyczny, aby był ciekawy. Kino von Triera to obłęd. Kończąc (wątek) -
miałem ochotę oglądać na "przewijaniu" :)
Von Trier "oczekuje
więcej od zachodów słońca" - ja oczekuje więcej od kinematografii. Co
ciekawe, czasy na tyle się zmieniły, że nie zostanie on za swój film
ukrzyżowany. A śmiem twierdzić, że powinien, bo pomieszał wartości tworząc coś na wzór Frankensteina - takie filmowe profanosacrum.
Komentarze
Prześlij komentarz
Proszę o merytoryczne opinie!