Jack Ryan po resecie -- "Jack Ryan: teoria chaosu"

@@@@

fot. Materiały dystrybutora - UIP
Amerykanie uwielbiają herosów - nie tylko komiksowych, ale także tych z krwi i kości, do których zalicza się bohater prozy Toma Clancy'ego, Jack Ryan. To już piąta ekranizacja przygód szpiega CIA i zapewne nie ostatnia, choć dziw bierze, że przerwa w adaptacjach trwała ponad dekadę ("Suma wszystkich strachów"). Czasem tak długa "banicja" działa, jak wabik - i ciekawe czy tym razem "zwerbuje" nowe rzesze widzów...

W najnowszym filmie "Jack Ryan: teoria chaosu" w postać Ryana wcielił się Chris Pine, który przejął schedę po Alecu Baldwinie, Harrisonie Fordzie i Benie Afflecku. Widzom przyjdzie ocenić, jak sobie nowy Ryan radzi w tej swoistej potyczce aktorskich osobowości.

Jack Ryan to młody analityk finansowy z CIA. Wysłany do Moskwy, ma za zadanie rozszyfrować spisek szykowany przez państwo rosyjskie do spółki z jednym z najpotężniejszych oligarchów - Viktorem Stazovem (Kenneth Branagh), który ma doprowadzić USA do gospodarczej katastrofy. Wtłoczony, niby przypadkiem w morderczą grę Ryan, próbuje uratować świat i wiemy, że mu się to uda, bo przecież wciąż żyjemy. A jednak oglądamy w emocjach, przenosimy się w świat fikcyjny, sprytnie zakorzeniony w rzeczywistości. Bo trzeba przyznać, że realizm to jeden z atutów tego filmu.

Tym razem za reżyserię przygód Ryana wziął się specjalista od Shakespeare'a, Kenneth Branagh. Być może zabieg ten miał troszkę dodać filmowi duszy, poetyckości - mam jednak wątpliwości, czy spełnił swoją rolę. Oto garść zarzutów - początkowa sekwencja zestrzelenia wojskowego helikoptera, którym leci Ryan jest bardzo nieczytelna, a zamazujące ruchy kamery nie pokazują praktycznie nic oprócz chaosu. Obrońcy powiedzą, że to atut, bo nie jest niepotrzebnie efekciarsko. Jednak efektownie być powinno, przynajmniej troszkę. W kilku innych miejscach jest podobnie, jakby brakowało pomysłu, jak pokazać akcję i wprowadzić widza w niepokój inaczej niż "niechlujnym" fotografowaniem. Można się pogubić, jednak kino jest głównie stworzone pod klienta, czyli ludzi młodych, posiadających smartfonowo-teledyskową percepcję. Co ciekawe po Branaghu można się było spodziewać wolniejszej narracji, długich ujęć, kontemplacji duszy bohatera, emocji, wątpliwości - nic z tego, ten film jest w każdym skraju nowoczesny, delikatnie tylko sygnalizujący wewnętrzne rozterki postaci.

Film trzyma nie tyle w napięciu, co pod napięciem - tempo akcji jest doskonałe. Amerykanie, jak nikt inny potrafią robić kino sensacyjne, co potwierdzają i tym razem. Jedno, co może przeszkadzać - to, że od czasów furory na Bourne'a wszystkie filmy sensacyjne zdają się wyglądać podobnie . Nawet Bond przeistoczył się niejako w Bourna i oglądając ich, czy Ryana, mamy troszkę wrażenie obcowania z ta samą postacią .

Reżyser wprowadza nas w świat Ryana serwując nam krótkie resume z jego życia. Studia, służba wojskowa, zestrzelenie w Afganistanie, groźba kalectwa (złamanie kręgosłupa), walka o życie i przetrwanie. - Będzie chodził, jeśli będzie miał dokąd iść - mówi ten, który go werbuje, czyli Thomas Harper (znakomity Kevin Costner). I rzeczywiście Ryan po żmudnej rehabilitacji odzyskuje sens, spotyka kobietę swego życia, rehabilitantkę Cathy Muller (Keira Knighley) i pracuje jako tajniak-analityk na Wallstreet. Wszystko do czasu, kiedy będzie zmuszony do pozbycia się kamuflażu i walki wręcz z terrorystami, chcącymi przewrócić porządek świata do góry nogami.

Akcja jest dosyć zgrabnie osadzona w rzeczywistości, nie mamy żadnych łopatologicznych klisz, wszystko metodycznie układamy w całość, choć tempo jest wartkie niczym wodospad Niagara. I choć można mieć wątpliwości obsadowe dotyczące głównych bohaterów, to jednak przyznać należy, że między parą Pine-Knightley jest wyraźna chemia, która dodaje filmowi uroku. Nad wszystkim czuwa mentor Costner, co prawda trochę przytłaczający osobowością, jednak nie narzucający się niczym dyktator, a raczej jako ojciec, pilnujący bezpieczeństwa młodej pary i widzów. Natomiast Branagh jako rosyjski stereotypowy watażka, jest na swój hamletowski sposób przerysowany, jednak przerażający zarazem - tej postaci jako jedynej, szybko po obejrzeniu tego filmu nie zapomnimy.

Trzeba przyznać, że film jest znakomicie zagrany drugoplanowo - nieco gorzej, a już na pewno mniej charyzmatycznie jest na pierwszym planie. Jeśliby potraktować Pine'a jako nowe serce wszczepione w organizm Ryana to wydaje się, że pacjent przeżył - jednak będzie musiał przyjmować leki i być sztucznie przy tym życiu utrzymywany, zwłaszcza jako ekranowy bohater. Ale najbardziej sprawiedliwy "wyrok" wydadzą sami widzowie i wielbiciele prozy Clancy'ego. Do zobaczenia w kinie, albo między wierszami...

Radomir Rek


Ocena (e-oskarów): 4/6

@@@@


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"FiLIP" • 🎬🎬🎬🎬🎬🎬 • ℙ𝕠𝕕𝕡𝕒𝕝𝕞𝕪 𝕥𝕠!

𝟘𝟘𝟟 𝕫𝕘ł𝕠𝕤́ 𝕤𝕚𝕖̨! • "DOPPELGÄNGER. SOBOWTÓR" • 🎬🎬🎬🎬🎬

To be or not to be • "Pszczelarz" • 🎬🎬🎬🎬🎬