Jack Ryan po resecie -- "Jack Ryan: teoria chaosu"
@@@@
![]() |
fot. Materiały dystrybutora - UIP |
W najnowszym filmie "Jack
Ryan: teoria chaosu" w postać Ryana wcielił się Chris Pine, który przejął
schedę po Alecu Baldwinie, Harrisonie Fordzie i Benie Afflecku. Widzom
przyjdzie ocenić, jak sobie nowy Ryan radzi w tej swoistej potyczce aktorskich
osobowości.
Jack Ryan to młody analityk finansowy z CIA. Wysłany
do Moskwy, ma za zadanie rozszyfrować spisek szykowany przez państwo rosyjskie
do spółki z jednym z najpotężniejszych oligarchów - Viktorem Stazovem (Kenneth
Branagh), który ma doprowadzić USA do gospodarczej katastrofy. Wtłoczony, niby
przypadkiem w morderczą grę Ryan, próbuje uratować świat i wiemy, że mu się to
uda, bo przecież wciąż żyjemy. A jednak oglądamy w emocjach, przenosimy się w
świat fikcyjny, sprytnie zakorzeniony w rzeczywistości. Bo trzeba przyznać, że realizm
to jeden z atutów tego filmu.
Tym razem za reżyserię przygód Ryana wziął się
specjalista od Shakespeare'a, Kenneth Branagh. Być
może zabieg ten miał troszkę dodać filmowi duszy, poetyckości - mam jednak
wątpliwości, czy spełnił swoją rolę. Oto garść zarzutów - początkowa sekwencja
zestrzelenia wojskowego helikoptera, którym leci Ryan jest bardzo nieczytelna,
a zamazujące ruchy kamery nie pokazują praktycznie nic oprócz chaosu. Obrońcy
powiedzą, że to atut, bo nie jest niepotrzebnie efekciarsko. Jednak efektownie
być powinno, przynajmniej troszkę. W kilku innych miejscach jest podobnie,
jakby brakowało pomysłu, jak pokazać akcję i wprowadzić widza w niepokój
inaczej niż "niechlujnym" fotografowaniem. Można się pogubić, jednak
kino jest głównie stworzone pod klienta, czyli ludzi młodych, posiadających smartfonowo-teledyskową
percepcję. Co ciekawe po Branaghu można się było spodziewać wolniejszej
narracji, długich ujęć, kontemplacji duszy bohatera, emocji, wątpliwości - nic
z tego, ten film jest w każdym skraju nowoczesny, delikatnie tylko
sygnalizujący wewnętrzne rozterki postaci.
Film trzyma nie tyle w napięciu, co pod napięciem -
tempo akcji jest doskonałe. Amerykanie, jak nikt inny potrafią robić kino
sensacyjne, co potwierdzają i tym razem. Jedno, co może przeszkadzać - to, że
od czasów furory na Bourne'a wszystkie filmy sensacyjne zdają się wyglądać podobnie
. Nawet Bond przeistoczył się niejako w Bourna i oglądając ich, czy Ryana, mamy
troszkę wrażenie obcowania z ta samą postacią .
Reżyser wprowadza nas w świat Ryana serwując nam krótkie
resume z jego życia. Studia, służba wojskowa, zestrzelenie w Afganistanie,
groźba kalectwa (złamanie kręgosłupa), walka o życie i przetrwanie. - Będzie chodził, jeśli będzie miał dokąd iść
- mówi ten, który go werbuje, czyli Thomas Harper (znakomity Kevin Costner). I
rzeczywiście Ryan po żmudnej rehabilitacji odzyskuje sens, spotyka kobietę
swego życia, rehabilitantkę Cathy Muller (Keira Knighley) i pracuje jako
tajniak-analityk na Wallstreet. Wszystko do czasu, kiedy będzie zmuszony do
pozbycia się kamuflażu i walki wręcz z terrorystami, chcącymi przewrócić
porządek świata do góry nogami.
Akcja jest dosyć zgrabnie osadzona w rzeczywistości,
nie mamy żadnych łopatologicznych klisz, wszystko metodycznie układamy w całość,
choć tempo jest wartkie niczym wodospad Niagara. I choć można mieć wątpliwości
obsadowe dotyczące głównych bohaterów, to jednak przyznać należy, że między
parą Pine-Knightley jest wyraźna chemia, która dodaje filmowi uroku. Nad
wszystkim czuwa mentor Costner, co prawda trochę przytłaczający osobowością,
jednak nie narzucający się niczym dyktator, a raczej jako ojciec, pilnujący
bezpieczeństwa młodej pary i widzów. Natomiast Branagh jako rosyjski stereotypowy
watażka, jest na swój hamletowski sposób przerysowany, jednak przerażający
zarazem - tej postaci jako jedynej, szybko po obejrzeniu tego filmu nie zapomnimy.
Trzeba przyznać, że film jest znakomicie zagrany
drugoplanowo - nieco gorzej, a już na pewno mniej charyzmatycznie jest na
pierwszym planie. Jeśliby potraktować Pine'a jako nowe serce wszczepione w
organizm Ryana to wydaje się, że pacjent przeżył - jednak będzie musiał
przyjmować leki i być sztucznie przy tym życiu utrzymywany, zwłaszcza jako
ekranowy bohater. Ale najbardziej sprawiedliwy "wyrok" wydadzą sami
widzowie i wielbiciele prozy Clancy'ego. Do zobaczenia w kinie, albo między
wierszami...
Radomir Rek
Ocena (e-oskarów): 4/6
@@@@
@@@@
Komentarze
Prześlij komentarz
Proszę o merytoryczne opinie!