Remake do kosza -- "Psychoza" vs. "Psychol"


Miałem sen. Recenzowałem remake "Pociągu" Kawalerowicza. Marek Lechki zgodnie z oczekiwaniami zrobił film kultowy, lepszy od oryginału - złożył hołd kinu znad Wisły, ale też odświeżył historię po swojemu - czerń i biel zostawił, gdzieniegdzie przetykając ją kolorami. Z serialowych aktorów wydobył piętno dobrego grania. Lucynę Winnicką zastąpił Agnieszką Wagner, rolę flirtującej żony powierzył Danucie Stence, Cybulskiego zastąpił Ogrodnikiem. Tylko w tym wszystkim "sobowtór" Niemczyka był jakiś taki nieostry...

Co o tym sądzicie? Stuprocentowe doznanie silnych zakłóceń w percepcji rzeczywistości... Coś w rodzaju psychozy. Tym niemniej zakiełkowało we mnie pragnienie - napisać o polskim remaku. Niestety okazało się, że takowych nie ma. Senny pomysł natomiast wydał się na tyle niespełna rozumu i karkołomny, że myśli moje powędrowały do Hitchcocka. Jego "Psychozę" (1960) powtórzył Gus Van Sant w roku 1998 swoim "Psycholem". I trzeba przyznać, że sprofanował ten film po całości. Marek Lechki by na to nie pozwolił - a już na pewno Wajda Andrzej nań nie poważył.

Hitchcock, mistrz suspensu, jak nikt inny potrafił wyzwolić w człowieku napięcie - czerń i biel "Psychozy" dodatkowo atmosferę grozy i osaczenia potęgowała. Scena pod prysznicem na zawsze zapisała się w kinowych annałach. Przerażają cienie, krzyki i ciachnięcia nożem. Norman Bates (Anthony Perkins) i jego ofiara, Lila Crane (Vera Miles) podszyci są szaleństwem w sposób zauważalny, ale niewidoczny. To raczej rodzaj intymnej relacji dwojga ludzi mających coś na sumieniu...

Tymczasem Van Sant spłaszczył to wszystko barwiąc film kolorami, fatalnie dobierając aktorów (z wyjątkiem Julliane Moore) i odwzorowując fabułę jeden do jednego. Pytanie - po co? Miał być hołd a wyszedł pastisz. Okazuje się jednak, że nawet tak fatalne dzieło nie zamyka drzwi do hollywoodzkiej stajni Augiasza. W tym wypadku chcąc oczyścić celuloid z ekskrementów reżyserskiej nieudolności, całość należałoby zacząć od modlitwy - nie wiem - może do obrazka z podobizną Alfreda Hitchcocka, bo w porównaniu do Van Santa jawi się on być świętym. Jako etap drugi proponowałbym spalenie taśmy-matki, bo samo odkolorowanie i zmiana aktorów (Vince Vaughn, Anne Heche) mogłoby nie pomóc. Są bowiem granice targania świętości. Przydałoby się zesłanie reżysera wzorem Napoleona na Elbę lub zaprzęgnięcie go do wiecznych robót we wspomnianej stajni.

Na szczęście Van Sant zdołał się zrehabilitować po latach "Słoniem" i "Obywatelem Milkiem". Kto wie, czy właśnie połamane zęby na remaku "Psychozy" życiowo i reżysersko go nie zmotywowały - a dobrym twórcą stał się niejako "na przekór" swemu piętnu (zasłużona Złota Malina).

Kiedy znowu przysnąłem, opętała mnie myśl kto z dzisiejszych tuzów polskiego kina mógłby się o jakiś remake pokusić. Jakie to byłyby tytuły? I już popadałem w błogość na myśl niedoszłego "Pociągu" Marka Lechkiego. Niestety chwilę potem zaczęły się majaki fazy rem. I tak trochę na jawie a trochę we śnie, budzę się z dreszczami w świecie, gdzie Andrzej Wajda robi remake z Andrzeja Wajdy, a Małgorzata Szumowska traci zmysły mierząc się z "Trzeba zabić tą miłość" Morgensterna. I mówię dość, bo lepsze jest zawsze wrogiem dobrego, co udowodnił "koncertowo" swoim bohomazem Van Sant.

Radomir Rek

P.S. Tekst powstał z inspiracji warsztatami "Krytycy z 1-go piętra".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"FiLIP" • 🎬🎬🎬🎬🎬🎬 • ℙ𝕠𝕕𝕡𝕒𝕝𝕞𝕪 𝕥𝕠!

𝟘𝟘𝟟 𝕫𝕘ł𝕠𝕤́ 𝕤𝕚𝕖̨! • "DOPPELGÄNGER. SOBOWTÓR" • 🎬🎬🎬🎬🎬

To be or not to be • "Pszczelarz" • 🎬🎬🎬🎬🎬