Bunt przeciw systemowi -- „Zabić prezydenta”
Debiut reżyserski Nielsa
Muellera, „Zabić prezydenta”, opowiada o jednym z najtrudniejszych momentów W
historii Stanów Zjednoczonych.
Jest rok 1974, chwilę przed
odsunięciem od władzy Richarda Nixona w związku z afera Watergate. Niektórzy
wyborcy czują się oszukani przez prezydenta oraz system polityczny. Należy do
nich główny bohater filmu, Samuel Bicke (Sean Penn), który nie może odnaleźć się
W świecie pieniądza i hipokryzji. Samuel czuje się przegrany. Nic mu się nie
układa. Właśnie jest w trakcie sprawy rozwodowej, a żona Marie Bicke (Naomi
Watts) nie pozwala mu zbyt często odwiedzać dzieci. Sama odsuwa się od niego,
żądając tylko pieniędzy na utrzymywanie rodziny. Tymczasem Samuel z trudem
wiąże koniec z końcem Potrzebna mu praca. Chce zdobyć kapitał na założenie
własnej firmy. Wtedy się odkuje, pokaże wszystkim, ile jest wart.
Gdy wreszcie desperacko
szukającego zajęcia Samuela zatrudnia firma meblarska wydaje się, że to koniec
jego kłopotów. Nic z tych rzeczy. Jako sprzedawca, nakłaniany jest do ciągłego
kłamania, wciskania klientom kitu. Ulega systemowi, jednak czuje się z tym
coraz gorzej. Kiełkuje w nim frustracja, która wkrótce przerodzi się w agresję.
Jego celem będzie najwyższa głowa państwa.
Nie może bowiem uwierzyć, że na drugą kadencję
wybrano człowieka, który powtórnie sprzedał narodowi te same obietnice. Raz już
ich nie wypełnił – nie zanosi się na to także tym razem. Samuelowi przypomina
on jego najgorszych przełożonych, a dodatkowo jest szczytem piramidy zła. Czarę
goryczy przepełnia odmowna odpowiedź banku w sprawie przyznania Bickowi kredytu na rozwój jego prywatnej
działalności - obwoźnego sklepu na kółkach ze sprzedażą opon samochodowych.
Film przygnębia. Jest studium
beznadziei, w która, niczym w otchłań popada bohater. Obserwując jego losy
współczujemy mu, a nawet po trosze go rozumiemy. Samuel jest wrażliwym
człowiekiem, nieprzystosowanym do współczesnego świata - on po prostu się w nim
nie odnajduje. I choć się piekielnie stara, nic mu z tych wysiłków nie
wychodzi. W odruchu desperacji chce się przysłużyć innym – wyeliminować zło,
dać sygnał do walki. Jednak jego przygotowania do zamachu od początku pachną
pełną amatorszczyzną…
Po obejrzeniu tego filmu w
duszy pozostaje pustka. Człowiek czuje się, jakby został uderzony obuchem w
głowę. Twórcom zapewne o podobny efekt chodziło. „Zabić prezydenta” - to obraz
przeznaczony, dla ludzi, którzy są żądni właśnie takich wrażeń - których nie
przeraża spotkanie z dołującą historią. To rozrywka z dużym ciężarem w
zanadrzu, z pewnością nie dla tych, co poszukują w kinie jedynie relaksu.
Radomir Rek
Ocena (e-oskarów): 4/6
Komentarze
Prześlij komentarz
Proszę o merytoryczne opinie!